mamprawodozieleni. Obsługiwane przez usługę Blogger.
poniedziałek, 7 czerwca 2010

Kupą ze Stołka

Kiedyś to niektórym było fajnie. Mogli jawnie pośmiać się z kaleki, opluć mośka czy kopnąć homośka. Tak, kiedyś było fajnie. To nic, że jednym troszkę bardziej, innym troszkę mniej. Teraz nie jest fajnie, bo zamiast kalek są niepełnosprawni i śmiać się z nich już nie wolno. O Żydach czy gejach to już w ogóle dobrze lub wcale, bo można z Platformy wylecieć i co? Życie zmarnowane. Ale przecież trzeba komuś dokopać, kozła ofiarnego trzeba mieć. Wybór jest coraz bardziej ograniczony, bo polityczna poprawność zaraz obejmie uzależnionych, a nawet komunistów i fanów Behemotha. I oto na placu hańby zostaje hamulcowy Euro 2012, wróg inwestycji i innych narodowych świętości: cholerny ekolog.
Wspaniale zatem w takiego ekologa porzucać kupą, a nuż się przyklei. Zwłaszcza, jeśli oskarżenia o branie ekoharaczy można ciskać bezkarne, bo siedzi się na odpowiednio wysokim stołku. Na przykład w Stołku - czyli w Gazecie Stołecznej, warszawskim dodatku GW. I oto w zeszły czwartek Jarosław Osowski, Wielki Neoliberaliny Stróż Betonowego Postępu Stolicy, ciska ekoharaczową kaką w znanego ornitologa, dr Wiesława Nowickiego z Polskiej Akademii Nauk (http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,95190,7673994,Ekoharacz_przy_budowie_
mostu_Polnocnego.html
)

Sprawa idzie o 30 tys. zł, jakie Nowicki zarobił wykonując przez 4 miesiące ekspertyzę dotyczącą Mostu Północnego. Osowski poprawia jeszcze dwa razy piątkowym (
http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34889,7678225,26_tys__zl_za_ptasie_budki
_przy_moscie_Polnocnym.html
) i sobotnim (
http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34889,7682528,Inni_tez_placa_ekoharacz_
ornitologom.html
) sierpowym, licząc budki lęgowe zalecone przez ekologa, wytykając "wycieczki" po Wiśle z urzędnikami w poszukiwaniu siedlisk, zarzucając chęć rozebrania wału przeciwpowodziowego "tylko dlatego, że gdzieś w dokumentach zabrakło kropki czy przecinka". Dla normalnego człowieka czytającego gazetę ten spis to śmiech na sali. Jakieś ptaszki, kropki, saskie pierdoły. Wziął pieniacz kasę i tyle. W dodatku teksty sugerują, że tego typu prace ekoskauci wykonują w czynie społecznym i że to normalna praktyka. Jakby za nadzór i monitoring środowiskowy nie był ciężką pracą w terenie, tylko - dajmy na to - przyjemną chwilą z lodem Doda.
Teraz powinien nastąpić cały dowód na niewinność dr Nowickiego i demaskacja manipulanckich praktyk Stołka. Bo faktycznie jak się dobrze wczytać, to nie ma związku między uwagami wniesionymi do planów przez przyrodnika, a o wiele późniejszym zleceniem za nieszczęsne 30 tys. Potem powinna nastąpić elegancka pointa, po której redaktor Osowski długo czułby, że ktoś mu konkretnie nawkładał w rajtuzy. Ale nie nastąpi. Po pierwsze dlatego, że OTOP, szanowana organizacja ornitologiczna, w której zarządzie zasiada dr Nowicki, opublikował właśnie swoje sprostowanie ( http://www.otop.org.pl/pub_newsWiecej_382/Ekoharacze_tak_nie_dzialamy.html),
którego nie ma po co tutaj powtarzać. Po drugie, bo sprawa jest tylko fragmentem większej układanki i ma bagniste drugie dno. Zatem, Droga Wycieczko, możecie skończyć czytanie tutaj, lub brnąć ze mną dalej. Trudy i brudy gwarantowane.

O Wiesławie Nowickim w środowisku wszyscy mówią: Wiesiek. I zaraz dodają: skromny, uczciwy, mało towarzyski. Niesamowicie skuteczny. Właściwie w każdym postępowaniu środowiskowym dotyczącym Wisły czy ptasich siedlisk w Warszawie wnosi swoje uwagi. Często dziesiątki uwag. Potrafi walczyć w sądach o przyrodę, która dla urzędników jest zbędnym balastem upychanym pod tapczan. I zwycięża. Jego pomysłem jest optymistyczny kolor lin na Moście Siekierkowskim, bo we mgle lepiej widzą je ptaki. Wygrał m. in. z wybudowanym zbyt blisko brzegu Centrum Olimpijskim na Żoliborzu i z betonem wbitym pod Wyszogrodem w nurt Wisły na terenie rezerwatu. Cztery lata temu o mało nie wsadził do więzienia szefa Zarządu Dróg Miejskich, Marka Mistewicza za konsekwentne olewanie prawa i niszczenie siedlisk lęgowych przy budowie Trasy Mostu Siekierkowskiego. Dodajmy, że w Polsce przyrodę można masakrować właściwie bezkarnie, od wielkiego dzwonu sąd wlepia za to symboliczną grzywnę.
(http://www.otop.org.pl/pub_newsWiecej_382/Ekoharacze_tak_nie_dzialamy.html)
Nic dziwnego, że doktor Nowicki podpadł. Od dawna był na celowniku.
Nowicki zaliczany jest do "wielkiej trójki" warszawskich protestujących, wraz z Krystyną Kowalską i Krzysztofem Moreniem.
http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34862,3742315.html
Podczas kiedy większość samozwańczych rzeczników praw ludzi i nie-ludzi ogranicza się do machania transparentami i wysyłania pism, gdzie się da (najczęściej bez odpowiedzi), tych troje biegle i skutecznie korzysta ze ścieżki sądowej. No i proszę: nastąpił niezwykle ciekawy zbieg okoliczności. Na krótko przed tym, jak „Stołek” zaatakował Nowickiego, wobec Kowalskiej wysunięto absurdalny zarzut sfałszowania podpisu (pewna osoba podpisała się na pewnej liście przy świadkach – i teraz krzyczy: „To nie mój podpis!!!”). A przeciwko Zielonemu Mazowszu, z którym współpracuje Moreń, rozpętano internetową kampanię nienawiści, jakiej nie powstydziłby się Jacek Kurski.
Zdaniem wtajemniczonych, wszystko to nie przypadkiem dzieje się tuż przed rozstrzygającą bitwą o Jeziorko Czerniakowskie. Brzeg tego rezerwatu radni lekką i zapewne czystą ręką oddali pod zabudowę apartamentową. Zdaniem głębiej wtajemniczonych, chodzi tu nie tylko o małe jeziorko, ale o całkiem spore bagienko, wyposażone w zgraną ekipę zgniłych utopców.

Nie jest tajemnicą, że środowiska ekologiczne i protestujące przeciwko szkodliwym inwestycjom (nieraz bardzo różne, wbrew obiegowej opinii) od lat są rozpracowywane za pomocą profesjonalnych technik operacyjnych. Przekonał się o tym pewien ekolog z Łodzi, który wielokrotnie wskazywał na korupcję w Wojewódzkim Funduszu Ochrony Środowiska. Zmiękł, gdy posiedział w areszcie śledczym pod nigdy nie dowiedzionymi zarzutami posiadania na dysku dziecięcej pornografii. Teraz zajmuje się wyłącznie niekontrowersyjną ekoedukacją. Z komputera innej działaczki niedawno całkiem przypadkiem w serwisie wygrzebano podsłuch elektroniczny. Od kilku lat pojawiają się w stołecznych kręgach nader miłe osoby, a nawet całe stowarzyszenia, które proponują bezinteresowną pomoc i współpracę, a potem szczują na siebie ludzi i organizacje. Dzielą ekologów na “dobrych” i “złych” (czyli tych grzecznych i tych skutecznych), w razie potrzeby uciekając się do osobistych gróźb wobec opornych.
Niestety, część środowisk łyka tę “pomoc” jak świeżą rybkę. Niektórzy ekolodzy lecą na nienaganny PR, eksperckie porady i ofertę szerokich kontaktów - od mediów po ministerstwa. W ten sposób próbowano pracować przez długi okres między innymi nad środowiskiem OTOP-u. Z ich oświadczenia wynika, że na szczęście nieskutecznie. Obecna nagonka na doktora Nowickiego jest tylko wisienką na torcie, a może na pasztecie. Bo niezłym pasztetem jest manipulacja, mająca na celu odskubanie Nowickiego od macierzystego Towarzystwa i odcięcie go od poparcia świata naukowego. A dlaczego dopiero teraz? Bo wcześniej Nowicki był jeszcze potrzebny. Wróble ćwierkają, że nie przypadkiem nasz domniemany “ekoharaczysta” dostał trzy lata temu zlecenie jak najbardziej płatnej ekspertyzy dla planowanej wylotówki na Gdańsk, choć już ją wcześniej w czynie społecznym opiniował. Podobno miał pełnić rolę przeciwwagi dla silnie protestujących mieszkańców, a dokładnie wykluczyć z powodów przyrodniczych wszystkie warianty tej trasy, które nie biegły przez gęsto zabudowane osiedla. Inna sprawa, że zrobił to – nieuleczalny! - nazbyt rzetelnie. I podobno raport trzeba było po nim poprawiać, żeby wyszło jak miało wyjść. Nie wierzę, żeby redaktor Osowski z zapałem przeszukujący wszystkie dokumenty, fiszki i tabelki tego nie wiedział.
Trzeba przyznać, że ta robota nie idzie na marne. W pewnych kręgach atmosfera bardziej przypomina słynną esbecką „szafę Lesiaka” z hakami niż radosny ekopiknik. Spektakularna akcja rozpracowania Stowarzyszenia Przyjazne Miasto przy pomocy świeżych “pomocnych” członków sprawiła jedno: na słowo “ekoharacz” wszyscy na wszelki wypadek uciekają gdzie pieprz rośnie, nie dociekając zasadności zarzutów. Doskonałym rezultatem zakończyła się akcja wbijania klina pomiędzy ekologów a mieszkańców, niezadowolonych uciążliwych inwestycji, zaplanowanych pod ich domami. Niektórzy społecznicy stali się nieufni aż do granic paranoi. Znam osoby, które przestały w ogóle używać komórki i maila, a na spotkanie umawiały się tylko w miejscach bez zasięgu, i to na długo zanim Sobiesiak z Chlebowskim odkryli uroki zwiedzania cmentarzy. Oczywiście, w warunkach takiej konspiry nie da się działać szybko, sprawnie ani elastycznie. Organizacje o bardziej zaufanym charakterze, odporniejsze na infiltrację, jak Zielone Mazowsze czy Ekologiczny Ursynów, stały się celem bezprecedensowej i całkiem “spontanicznej” nagonki w necie. Po tych sukcesach widocznie przyszedł czas na rozprawę z najwybitniejszymi eko-snajperami. Nowicki poszedł pod główny ogień. Przykro mi, bo w takim razie zasłużył co najmniej na srebrną kulę, a nie na papierową torbę z gównem.
Macie dość? A to dopiero kilka pierwszych wątków. Ale dobrze, już wychodzimy z mokradeł. O podłożu politycznym będzie kiedy indziej, a najlepiej w ogóle. I tak pewnie poleci we mnie moja porcja kałków-kawałków. Między innymi za to, że „bronię szantażystów”, „tworzę klimat obiektywnie sprzyjający haraczystom”. A wcale nie. Przyznaję, istnieją także prawdziwi haraczyści. Oni rzeczywiście psują wszystkim krew. Bo oni grają o inne pieniądze. Wielkie. I grają o nie zupełnie inaczej. Czymże są chociażby te 30 tysięcy, które podobno zarobił Nowicki przy swojej ekspertyzie, w porównaniu z 4 milionikami, jakie najmarniej trzeba wydać na projekt, dajmy na to, kawałka Trasy Mostu Północnego. Takich projektów robi się czasem po kilka pod rząd, bo przetarg to krucha rzecz i łatwo go unieważnić. A i prawo krucha rzecz, często się zmienia i trzeba zaczynać od początku. A czasem w ogóle już przyjęty projekt jest do bani, bo czegoś tam nie dopatrzono - i też można robić kolejne podejście! http://www.krytykapolityczna.pl/Tomasz-Piatek/-Opowiem-wam-eurodowcip/menu-id-1.html I kto bierze te haracze? O tym jakoś nikt nie krzyczy. Winę za permanentne wyrzucanie do kosza kolejnych projektów zwala się na prawo, Unię, protesty społeczne czy właśnie ekologów. A milioniki płacimy my. Podatnik płaci za te szwindle swoimi pieniędzmi, a społeczeństwo obywatelskie – niezasłużoną utratą reputacji. Nie wiem też jak nazwać dziennikarza znanego ze szczucia opinii publicznej na ekologów, który przyjmuje ciepłą posadkę rzecznika u największego inwestora drogowego w Polsce. Może Różowym Misiem?
Ale jest i jasna przyszłość. Kiedy my, ekolodzy, zostaniemy wreszcie rozpracowani i zdyskredytowani, a może nawet obtoczeni w gnojówce i pognani przez miasto (pomysł z forum GW), nikt już nie zagrozi Wielkiemu Betonowemu Postępowi. No, może trochę ci od projektów i zmieniającego się prawa, bo to bagno kwitło i gniło nawet bez ekologów. Ale tego nie będzie widać, bo prawdziwe haracze i prawdziwe wielkie pieniądze dzieli się w ciszy gabinetów. Na zewnątrz panować będzie betonowa zgoda. Biolodzy, ekolodzy, ornitolodzy i nawet inżynierowie środowiska pójdą zarabiać na byt sprzedażą wiejskich jajek, ekspertyzy dla inwestorów tłukąc po godzinach wyłącznie za friko. Najpiękniejsze będą konsultacje społeczne. Rzędy uśmiechniętych twarzy, ręce wznoszące się do góry w jednym wielkim "TAK". Czy to Wam czegoś, moje żabki, nie przypomina?
Hanna Gill-Piątek

0 komentarze: